Alinka stała przez chwilę przypatrując się domkowi i rozważając co nadal przedsięwziąć, gdy nagle z lasu wybiegł wygalonowany lokaj, który z twarzy wyglądał raczej na rybę — i mocno do drzwi zastukał.
Drugi lokaj, również wygalonowany, otworzył drzwi. Ten miał twarz okrągłą i oczy wypukłe jak żaba — obaj zaś mieli włosy pudrowane i fryzowane. Zaciekawiona dziewczynka wysunęła się z gęstwiny.
Lokaj ryba wyjął z pod pachy wielki list, prawie tak duży, jak on sam i wręczył to drugiemu, mówiąc tonem uroczystym:
— Dla księżnej — zaproszenie od królowej na zabawę w krokieta.
Lokaj żaba powtórzył również solennie: —
— Od królowej zaproszenie na krokieta dla księżnej.
Poczem obaj ukłonili się sobie tak nizko, iż fryzury ich pozczepiały się wzajemnie.
Alinkę ta scena tak bardzo ubawiła, iż schroniła się do lasu z obawy, aby nie dosłyszano jej głośnych wybuchów śmiechu. Gdy po chwili wysunęła się znowu, lokaja ryby już nie było, drugi zaś siedział na ziemi przy drzwiach, patrząc bezmyślnie w niebo.
Alinka nieśmiało podeszła, chcąc do drzwi zapukać.
— Na nic ci się nie przyda stukanie — rzekł lokaj — bo tam taki harmider, że niemożliwe, aby cię usłyszeć mogli.
Istotnie piekielny hałas wydobywał się z domu, jakieś nieustanne wycie i kichanie, a od czasu do czasu słychać było wielki łoskot, jak gdyby miska, lub waza spadała i tłukła się w kawałki.
— A więc proszę mi wskazać, w jaki sposób dostać się do wnętrza — nacierała dziewczynka.
— Lokaj milczał i ciągle w niebo spoglądał.
— Może on inaczej nie może — myślała — mając oczy osadzone niemal na czubku głowy, w każdym jednak razie winien odpowiadać na zadane pytania. — W jaki sposób mogę się tam dostać? — powtórzyła głośno.
W tej chwili drzwi się rozwarły i wielki półmisek przeleciał nad głową lokaja, zadrasnął mu nos i rozsypał się na miazgę w pobliżu.
— W tem sęk, czy wogóle się dostaniesz! — mówił lokaj spokojnie, jak gdyby nic nie zaszło. — Mam tu siedzieć ciągle, dzień za dniem.
— Jak więc zrobić? — zapytała raz jeszcze dziewczynka.
— Rób jak ci się podoba! — odparł lokaj i zaczął gwizdać.
— Ech, niema co z nim gadać! — rzekła oburzona już Alinka — to zupełny idjota! — Otworzyła drzwiczki i weszła do wnętrza domku.
Znalazła się w wielkiej kuchni pełnej dymu i swędu. Księżna siedziała w pośrodku na trójnożnym stołku, niańcząc niemowlę. Kucharka pochylała się nad ogniem, mieszając zupę w wielkim jakimś garnku.
— Ach widocznie w tej zupie jest zanadto pieprzu, pomyślała Alinka, kichając nieustannie.
Istotnie powietrze przepełnione było wonią pieprzu.
Księżna też kichała, a dziecko wyło i również kichało bez przerwy. Jedynie tylko kucharka oraz wielki kot angorski, siedzący na kominie i szczerzący zęby od ucha do ucha, zachowywali się biernie.
— Przepraszam uprzejmie — zapytała Alinka nieśmiało, nie wiedząc, czy to wypada pierwszej zaczynać rozmowę, — dlaczego ten kot wykrzywia się tak niemiłosiernie?
— To jest kot angorski, dlatego się tak wykrzywia! — odparła księżna. — Prosiaku!
Ostatni wyraz wypowiedziała tak gwałtownie, że Alinka aż podskoczyła z przestrachu — lecz po chwili spostrzegłszy, iż wykrzyknik ten odnosił się do niańczonego maleństwa, a nie do niej, nabrała nieco odwagi.
— Nie wiedziałam, że koty angorskie — mówiła — tak szczerzą zęby, wogóle nie sądziłam, że koty potrafią się dąsać.
— One to dobrze umieją! — odparła księżna.
Tymczasem kucharka zdjęła gar z zupą z komina, wylewając całą zawartość na księżnę i niemowlę, poczem nastąpiło rzucanie na wszystkie strony fajerek, sosjerek i półmisków. Księżna bynajmniej nie zwracała uwagi na całe to zajście, dziecko zaś ciągle darło się niemiłosiernie.
— O, proszę, upamiętaj się, co czynisz — zwróciła się Alinka do kucharki, jeszcze zadraśniesz jego nosek — wołała, gdy wielka waza, potrącając o niemowlę rozsypała się w kawały.
— Księżna jednak i na to nie zwracała uwagi, tylko lulając dziecię, potrząsała niem gwałtownie, przyczem przyśpiewywała:
Karć ostro twego malca
I bij go, kiedy kicha,
Grymasy to zuchwalca,
Chce dręczyć mnie do licha!
Na co chór złożony z kucharki i dzieciaka, odpowiadał:
— Aj! aj! aj!
Zawodząc drugą zwrotkę śpiewki, księżna wstrząsała dzieckiem tak gwałtownie, że biedactwo aż zawyło, Alinka zaś zaledwie odróżnić mogła wyrazy:
Tak, karcę mego malca,
Gdy kicha, to go walę!
Grymasy to zuchwalca —
Pieprz znosi doskonale!
A chór dodawał.
— Aj! aj! aj!
— Jeżeli chcesz — rzekła teraz księżna, zwracając się do Alinki i podając jej dzieciaka — to go niańcz. Muszę się przygotować do zabawy w krokieta z królową.
W tej chwili kucharka rzuciła w swoją panią rozpaloną patelnię, lecz ta upadła na ziemię nie dosięgnąwszy księżnej.
Alinka z trudnością bawiła dziecko. Przedewszystkim małe, dziwaczne stworzenie, niby gwiazda morska, wyciągało nogi i ręce na cztery strony świata, sapało jak maszyna parowa, kręcąc się tak, iż dzieweczka przez kilka minut wytężała wszystkie siły, aby je módz utrzymać — przyczem huśtała je w powietrzu, pląsając.
— Muszę zabrać z sobą to biedactwo, inaczej, prędzej czy później zgładzą je ze świata. Nie zostawię je na łasce tej wiedźmy!
Ostatnie słowa rzekła głośno. W odpowiedzi mała istotka zakrząkała, zaprzestawszy kichać na chwilę.
— Nie krząkaj! — strofowała je Alinka — to nie jest bynajmniej właściwy sposób wypowiadania się!
Maleństwo zakrząkało znowu, a Alinka z niepokojem spojrzała w twarz dziecka. Nie było wątpliwości, nie miało ono kształtnego noska, który był raczej podobny do ryja, oczy zaś drobiazgu były niesłychanie małe.
— Jak tu je donieść do domu? — rozmyślała Alinka, gdy ponowne, gwałtowniejsze jeszcze krząkanie wyrwało ją z zadumy. Przestraszona baczniej przyjrzała się maleństwu. Tym razem mylić się nie mogła. To nie było dziecko, lecz zwykłe prosię.
Bez wahania opuściła je na ziemię.
— Jakie to zabawne — rzekła głośno — dziecko toby z tego wyrosło bardzo brzydkie, a prosiaczek to wcale niczego!
Nagle na jednej z gałęzi wysokiego drzewa spostrzegła owego kota Angorę, którego widziała w kuchni.
Ujrzawszy dziewczynkę kot począł szczerzyć zęby, a jakkolwiek miał on wygląd łagodny, zęby jego wskazywały, że trzeba się z nim obchodzić oględnie.
— Kiziu angorska — zaczęła nieśmiało, nie wiedząc, czy to kotkowi do gustu przypadnie. — Proszę, przybliż się do mnie i objaśnij mnie, jaką drogę mam wybrać, aby się stąd wydostać.
— Dużo zależy od tego, dokąd właściwie zmierzasz? — odparł kot.
— Ja sama nie wiem dokąd! — przyznała się Alinka — bylebym…
— W takim razie to obojętne, w którą stronę podążysz!
— Bylebym — kończyła dziewczynka — gdzieśkolwiek dotarła.
— O, dojść to dojdziesz napewno, jeżeli nóg szczędzić nie będziesz.
Uznając słuszność odpowiedzi kota, Alinka inne zadała pytanie.
— Jacy mieszkańcy zaludniają tę okolicę?
— W tym kierunku — rzekł kot, unosząc prawą łapę — mieszka kapelusznik, a w tamtym — tu podniósł lewą — zając marcowy. Możesz odwiedzić jednego lub drugiego, obaj są zwarjowani.
— Nie chcę mieć do czynienia z warjatami — wybuchnęła Alinka.
— Na to niema rady — miauknął kot — my tu wszyscy jesteśmy szaleni. I ja, i ty.
— Skąd wiesz, że ja jestem szalona? — zawołała dziewczynka z oburzeniem.
— O, to rzecz nader jasna, inaczej nie przyszłabyś tutaj!
Alinka nie uznawała tego dowodu, nie odrzekła jednak nic. Kot zaś nagle zapytał:
— Czy będziesz dzisiaj na krokiecie u królowej?
— Chętniebym tam poszła! — odparła Alinka z ożywieniem, ale dotąd nie otrzymałam zaproszenia.
— Zobaczymy się tam! — miauknął kot i rozpłynął się we mgle.
Nie zastanowiło to Alinki, przyzwyczaiła się już była do rozlicznych zdarzeń dziwacznych.
Nagle kot znowu wypłynął w przestrzeni.
— Co się stało z dzieckiem? — zapytał — omal, że o niem zapomniałem.
— Zamieniło się w świnkę! — odparła Alinka ze spokojem, tak, jak gdyby zwierz zjawiał się w sposób zupełnie naturalny.
— Byłem tego pewny! — rzekł kot i rozpłynął się znowu.
Alinka zatrzymała się chwilę, przypuszczając, że kot może się jeszcze zjawi, widząc jednakże, że nie powraca, udała się w kierunku, gdzie przebywać miał zając.
— Kapeluszników już widziałam — myślała.
— Czyś powiedziała, że zamienił się w świnkę, czy też psinkę? — zapytał ją nagle kot, ukazując się znowu na gałęzi.
— Powiedziałam, że w świnkę — pragnęłabym jednakże bardzo, byś nie ukazywał się tak znienacka i nie znikał tak nagle — przyprawia to mnie o zawrót głowy.
— Zastosuję się do twego życzenia — rzekł kot, rozpływając się w powietrzu, ale tym razem odbywało to się bardzo wolno. Zaczęło się od zanikania ogona, a kończyło na ohydnym rozgrymaszonym pyszczku. Grymas też ten długo jeszcze zwisał w powietrzu, gdy kota i pyszczka dawno już nie było.
Widziałam już wiele kotów bez grymasów, lecz grymasy bez kota widzę po raz pierwszy — pomyślała Alinka, udając się w dalszą drogę.
Nie uszła jeszcze daleko, gdy spostrzegła domek, osądziła więc, że to siedziba marcowego zajączka, bo kominy miały kształt słuchów, a dach nakryty był futrem. Rozmiary jego były tak imponujące, iż nie poważyła się podejść bliżej, aż przy pomocy odrobiny grzyba z lewej ręki dosięgła mniej więcej dwóch stóp wysokości.