Przygody Alinki w Krainie Cudów: Kontredans homarów (10/12)

Żółwiozwierz jęknął głęboko, poczem spojrzał na Alinkę, starając się coś wyrzec, lecz przez chwilę westchnienia tamowały mu mowę.

— Krztusi się tak, jak gdyby kość stanęła mu w gardle zawołał gryf i począł wstrząsać nieborakiem i uderzać go w plecy. Wreszcie żółwiozwierz odzyskał głos i wśród łez spływających mu z oczu, ciągnął dalej:

 — Zapewne nie mieszkałaś nigdy w morzu?

— Istotnie że nie — odparła Alinka.

 — I nie byłaś przedstawioną homarowi?

— Raz kosztowałam go — zaczęła dziewczynka, lecz cofając się, dokończyła: — Nie, nigdy!

 — Nie możesz też mieć pojęcia — rozkoszował się żółwiozwierz — jak przepiękny jest kontredans homarów.

— Co to jest za rodzaj tańców?

 — A więc — zaczął gryf — najsamprzód staje szereg wzdłuż brzegów, na morzu.

— Dwa szeregi — przerwał żółwiozwierz. — Tworzą je foki, żółwie, łososie i t. d. usunąwszy gwiazdy morskie z drogi.

 — Co zajmuje zwykle dosyć czasu — przerwał gryf.

— Robią dwa «chassé».

 — Każdy z homarem, jako kawalerem.

— Oczywiście — potwierdził żółwiozwierz — dwa razy «en avant» i do kawalera.

 — A homary zmieniają się i cofają w tym samym porządku — kończył gryf.

— A teraz — opowiadał żółwiozwierz, podskakując w powietrze — puszczasz ho…

 — Homary — podszepnął gryf.

— I zanurzasz się w morzu jak najgłębiej, przyczem wywraca się kozła w wodzie — krzyczał żółwiozwierz — wywijając dzikie harce.

 — Homary znowu się zmieniają — zaskrzeczał gryf.

— Na ląd! — zakomenderował żółwiozwierz — i na tem pierwsza figura skończona.

 Oba potwory, które dotąd skakały jak szalone, usiadły, ze smutkiem spoglądając na Alinkę.

— To musi być bardzo piękny taniec — rzekła dziewczynka nieśmiało.

 — Chciałabyś go zobaczyć? — zapytał żółwiozwierz.

— O tak — odparła Alinka.

 — Zatem, gryfie, poprobujmy pierwszej figury. Możemy obyć się bez homarów — wiesz. A kto z nas będzie śpiewał?

— Naturalnie, że ty — rzekł gryf — ja już zapomniałem jakie są słowa.

 Tak więc obydwa z powagą jęli się obracać dokoła Alinki, depcząc ją po nogach od czasu do czasu i wymachując przedniemi łapami; żółwiozwierz zaś wolno i smutno zawodził co następuje:

— Czy chcesz chodzić trochę prędzej? — do ślimaka dorsz powiadał,

— Morska świnia mi mój ogon przydeptuje — ciągle biadał.

Patrz, ochoczo postępują nawet żółwie i homary
Hej, podążmy tam za niemi — im do tańca zbrakło pary,
Im do tańca zbrakło pary — im do tańca zbrakło pary!

Jak przyjemne będą pląsy, gdy zgłębimy wód obszary,
Gdy rzucimy się w objęcia, gdy nas tańca chwycą czary! —
Lecz ślimaka to nie wzrusza za daleka tam bo droga.

— Ja tu — mówi — raczej siądę u tych wód błękitnych proga
Za daleka bo tam droga — za daleka bo tam droga!

— O ślimaku nierozważny — dwa są brzegi wód koryta,

Czy to blizko, czy daleko, kto o taki drobiazg pyta,
Chodź, podążmy za tamtymi, a zaręczam w pląsów szale
Zapomniawszy o twych trudach, bawić będziesz się wspaniale.
Bawić będziesz się wspaniale — bawić będziesz się wspaniale! —

— Dziękuję wam, to istotnie nader zajmujący taniec — rzekła Alinka, rada, że się skończył nareszcie — ale i piosnka o dorszu również jest ciekawą.

 — Ty bo zapewne znasz dorsza? — zapytał żółwiozwierz.

— Tak nieraz przy śniad… — zawołała dziewczynka i urwała nagle.

 — Nie wiem, gdzie jest śniad — potwierdził żółwiozwierz, ale jeżeliś je często widywała, to wszak pamiętasz, jak wyglądają.

— O tak, są one jakoś całe niezgrabne i mają ogonki zakrzywione na jedną stronę — powiedziała dziewczynka.

 — Tak, istotnie, a przyczyna tego jest taka:

Tu żółwiozwierz ziewnął i zamknął oczy.

 — Powiedz jej o przyczynie, rzekł, zwracając się do gryfa.

— Powodem tego jest — podchwycił gryf — że rybki chciały pójść z homarami w tan, a mając długą drogę do przebycia, ogonki swoje włożyły do pyszczka.

Trzymały je zaś tak mocno, że się aż przekrzywiły. Oto wszystko.

 — Dziękuję — rzekła Alinka — to nader zajmująca historja, nigdy jeszcze tak wiele nie słyszałam o dorszu.

 — A możebyś chciała, abym zatańczył drugą figurę kontredansa homarów? — zapytał gryf, zachęcony pochwałą panienki — albo może wolisz, aby ci żółwiozwierz jeszcze cośkolwiek zaśpiewał?

— Niechaj śpiewa, śpiewa! — krzyknęła dziewczynka z taką namiętnością, że obrażony gryf mruknął do siebie: «różne bo bywają gusty!» a zwracając się do żółwiozwierza, prosił:

 — Zaintonuj pieśń o «Żółwiowej zupie».

 Zwierzę westchnęło i zaczęło głosem przerywanym jękami:
«Jakiemiż ciebie wielbić by słowy,
O piękna zupo, pachnąca zielenią,
Któżby przed tobą nie pochylał głowy,
Na twe wspomnienie lica się rumienią!
O! dobra zupo — wieczorny posiłku,
O! upiększenie każdego dnia schyłku!
O! dobra zupo, dymiący posiłku,
O! upiększenie każdego dnia schyłku!

Nad wszelkie dania i smaczne potrawy
Milsza mi łyżka tej dymiącej strawy,
Niech wobec ciebie schowa się zwierzyna,
Łososie, pstrągi — legominy, wina!
O! dobra zupo — dymiący posiłku,
O! upiększenie każdego dnia schyłku!
O! dobra zupo, dymiący posiłku,
O! upiększenie każdego dnia schyłku!»

 — Chór powtarza po raz drugi — zakomenderował gryf, a żółwiozwierz na nowo zaczął piosnkę, gdy nagle okrzyk: «Teraz się zaczyna badanie!» — rozległ się w oddali.

— Bieżmy — zawołał gryf, chwytając Alinkę za rękę, i oboje pomknęli, nie czekając na ukończenie śpiewki.

 — Co to może być za badanie? — myślała Alinka, dysząc ze zmęczenia. Lecz gryf naglił coraz bardziej, a uszu ich dochodziły dźwięki z każdą chwilą słabsze, a tak melancholijne:

«O dobra zupo, dymiący posiłku,
O upiększenie każdego dnia schyłku!»


Downloads